Forum Unholy Tavern - Rpg Online Strona Główna Unholy Tavern - Rpg Online
Magiczny swiat Rpg na bazie Warhammera - Forum
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Proza

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Unholy Tavern - Rpg Online Strona Główna -> Twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
memento
Wieśniak



Dołączył: 06 Lip 2007
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: ja mam wiedzieć?

PostWysłany: Wto 7:37, 21 Sie 2007    Temat postu: Proza

Phi prozę też piszę:P Ale niespodzianka:D Wkleje fragment a jak ktoś będzie miał ochotę pójdą następne.

Pamiętnik Samobójcy

22 luty 2007r.

Mój pierwszy wpis w pamiętniku. Właściwie to mój pierwszy pamiętnik. Zakładam go bo Chudy tak chciał. Nigdy nie udało mi się tego zrobić za jego życia, więc zrobię to teraz. To już tydzień odkąd popełnił samobójstwo, a ja dalej nie przyzwyczaiłem się, że jego po prostu nie ma, chyba nigdy się nie przyzwyczaję. Chudy umierał wolno, chyba nie o to mu chodziło. Zjadł z 50 tabletek niewiadomego pochodzenia i po paru godzinach było już po wszystkim. Był człowiekiem wygranym na starcie, kasa, rodzina, a mimo to przegrał. Gdyby jeszcze przegrał w jakimś dobrym stylu, takie niby pokolenie nic, ale Chudy był w pierwszym pokoleniu, które było mocno do przodu, gdzie nie spojrzę sami wygrani, aż się niedobrze robi. Czasami wieczorami żalił mi się, że życie jest niesprawiedliwe, co najdziwniejsze nie dla niego, lecz dla tych co nie mają tyle pieniędzy. Chudy oddałby im wszystko, niestety tylko w marzeniach, a tak naprawdę ćpał dniami i nocami żeby tylko poczuć się lepiej. Kiedy byliśmy mali wszystko było inne, Chudy nawet nie wiedział jakim jest szczęściarzem, wszyscy byli równi, no może poza dziewczynami. Może teraz trochę o mnie. Wstałem umyłem się, poszedłem do szkoły i wróciłem jak każdego dnia i to chyba wszystko. Gdyby nie Chudy ten pamiętnik by nie powstał, no bo o czym mam pisać? Jestem zwyczajny w pełnym tego słowa znaczeniu, już lepiej pisać o moim chomiku. Wydaje mi się, że ma więcej jedzenia w ustach niż zjadł przez całe życie, być może z tym jedzeniem w ustach umrze. Lubię muzykę jak wszyscy, lubię też udawać świra jak wszyscy. Nie lubię śmiać się i rozmawiać, ale robię to jak wszyscy. Tylko czy wszyscy to lubią?

23 luty 2007r.

„Coś nie tak? Czujesz, że coś przeszkadza? Nie musisz drapać. Wystarczy ORBIT PROFESSIONAL WHITE.” A może ja lubię drapać, a jak nic mi nie przeszkadza to co? Pewnie nie mogę zjeść gumy, ale z drugiej strony po przeżuciu takiej gumy ma się zęby „białe i mocne jak u bobra”. Bóbr nie ma białych zębów, żółtych też nie. Zęby bobra są… pomarańczowe. Dziwny ten drugi wpis, chyba wysunąłem na pierwszy plan to co najważniejsze w moim życiu czyli rozkładanie na czynniki pierwsze reklam telewizyjnych.
Dzisiaj trochę myślałem i doszedłem do wniosku, że przydałoby się przywitać z moim zeszycikiem. Ciężko powiedzieć ile mam lat, rodzice twierdzą, że 17 i tej wersji będę się trzymał. Moja koleżanka np. również oficjalnie ma 17 lat ale ciężko dostrzec jej twarz spod makijażu więc może oszukiwać. Z fałszem i oszustami trzeba walczyć. Ogólnie ostatnio jest moda na różne walki: z narkotykami, z agresją, z nietolerancją. Nie powinniśmy tolerować nietolerancji. Powinniśmy zamykać faszystów, rasistów itp. w więzieniach i niech w kamieniołomach pracują. Może sami powinniśmy się zamknąć w więzieniu, a czy tak właśnie nie robimy? Co za różnica, z której strony jest kłódka, skoro kraty są te same. Wracając do mnie, odkryłem, że nie jestem taki w stu procentach przeciętny, mianowicie potrafię grać na gitarze. Nawet w zespole gram, tylko wokalisty nie mamy, ale jak już się znajdzie to będzie zapewne najlepszym wokalistą w okolicy. Tak twierdzi Martin a on zna się na ludziach.
Miałem pisać dla Chudego, więc na końcu będą jego słowa wypowiedziane przed śmiercią, chyba nie zdawał sobie nawet sprawy, jak mądre były to słowa, wypowiedział swoje ulubione zdanie: „Nie pierwszy i nie ostatni raz”.

24 luty 2007r.

Dzisiaj miałem bardzo męczący dzień. Do południa siedziałem sam w domu, a po południu przyszła Eliza. Wbrew pozorom siedzenie samemu w domu jest bardzo męczące, przynajmniej dla mnie. Gdy już wszelkie rozrywki stają się beznadziejnie nudne, zaczynam się zastanawiać, ile razy kogoś skrzywdziłem, czy czegoś w życiu nie powinienem zmienić, lub czy inni mnie lubią, a to udręka. Na szczęście wyratowała mnie Eliza, która przyszła na kawę. Mimo iż przyszła na kawę piliśmy jak zawsze herbatę bo oboje ją lubimy. Eliza była tego dnia smutna, ona zawsze jest smutna, czasami jest smutno zdziwiona lub nawet smutno radosna, ale jednak smutna. Mam wrażenie, że gdyby przypomnieć jej, że jest smutna w momencie uśmiechu miałaby wyrzuty sumienia. Z Elizą znamy się od podstawówki i bardzo ją lubię, należy do osób, które są wiecznie potrzebujące i wymagają opieki, a każdy lubi się kimś opiekować. Jeszcze te podziękowania z łzami w oku za każdą przysługę, aż chce się być uczynnym. Między nami istnieje taki rodzaj przyjaźni, że gdy w pokoju zalegnie cisza to może ona trwać wieczność a nikt się nie przejmuje i nie zastanawia co by tu powiedzieć.
Rozmawialiśmy o wojnie w Iraku, Elizy brat pracuje tam dla jakiejś firmy budowlanej. Kogo nie spytać dlaczego Amerykanie napadli na Irak, odpowiada „Dla ropy oczywiście, tylko opinia publiczna została zmanipulowana”. Tak jakby widzieli żołnierzy amerykańskich z dużymi kanistrami ropy. A może tak po prostu prezydent USA stwierdził, że o jednego dyktatora za dużo na świecie? Tylko czy wtedy mógłby rozpętać to piekło i zabić tylu Irakijczyków? Według „opinii publicznej” tak, więc szukają jakiegoś innego powodu np. chęć posiadania złóż ropy naftowej. Irakijscy zamachowcy są dla mnie pseudoterrorystami, bo niby sieją terror, tylko czy aby na pewno w USA?

25 luty 2007r.

Miłość jest ślepa, owszem, nie dostrzega tego co w środku. Niektórzy mówią „Ja nie patrzę na wygląd, nie interesują mnie te wymalowane panny”. Tyle, że one nie są ładne tylko żałosne jak dla mnie, nic więc dziwnego, że się nikomu nie podobają. Martin, gitarzysta i jednocześnie „szef” naszego zespołu twierdzi, że skoro miłość jest ślepa musi mieć dużo szans na trafienie. Dzisiaj graliśmy trochę u Stacha w garażu i Martin przyszedł z nową dziewczyną, była inna niż wszystkie do tej pory, paradoksalnie każda kolejna jest inna od pozostałych. Brunetka, skąpo ubrana, ale nie wyzywająco, przynajmniej nie dla mnie, jeśli ktoś przechadza się po Krakowie to wie co znaczy wyzywający ubiór. Jednym słowem miła, młoda dziewczyna. „Miła”, zauważyłem, że w odniesieniu do niektórych dziewczyn można użyć tego słowa przed jakąkolwiek rozmową. W ogóle na większość osób wystarczy spojrzeć i wie się praktycznie wszystko o jej charakterze, można się okłamywać, że tak nie jest, tylko po co? Oprócz Martina, mnie i Stacha gra z nami jeszcze basista, ma na imię Jacek, a wołamy na niego Tomek. To głupie, ale zbliża ludzi, bo dla stu tysięcy ludzi to Jacek, dla naszej paczki to Tomek. Martin robił dzisiaj to co zawsze tylko z jakby większym entuzjazmem, jeżeli do krzyczenia na innych i machania rękami potrzebny jest entuzjazm. Zapomniałem napisać jaką muzykę gramy, jest to alternatywny rock. Czemu alternatywny? Przyznam szczerze gramy kiepskawo, nasza muzyka nie brzmi jak rock, raczej jak nieudana próba, ale gdy ktoś słyszy alternatywny rock to ma nadzieję usłyszeć coś innego, nieprzeciętnego, tak też się dzieje. Gdy przyszedłem do domu, byłem wyczerpany, bardziej psychicznie niż fizycznie. Próby zawsze wyglądają tak samo, na początku nam się nie udaje, później wszystko jest spoko, a na końcu klapa i zostaje taki niesmak w ustach, który znika dopiero na drugi dzień rano.

26 luty 2007r.

Kolejny poniedziałek, aż człowiekowi odechciewa się żyć. Teraz będzie trochę o moim liceum, otóż w moim liceum przemoc nie istnieje, przynajmniej według dyrektorki. Tak naprawdę czasami mam ochotę wyrwać komuś głowę i rzucić jak najdalej. A co jeśli pewnego dnia oszalałbym i to zrobił? Myślę, że po paru rzutach mógłbym pojechać na Olimpiadę. Właściwie w naszym liceum agresja i przemoc nie mają prawa bytu, bo chodzą do niego same głęboko wierzące osoby, oprócz mnie ma się rozumieć. Dla większości moich znajomych również jestem wzorowym katolikiem, a tak naprawdę zastanawiam się. Są różne religie, ale żadna nie jest dostatecznie dobra dla mnie. Buddyzm jest chyba najlepszy, tylko bez uwzględnienia reinkarnacji, bo gdybym w nią zaczął mocno wierzyć to położyłbym się na drodze i czekał aż zamienię się w kotka albo stokrotkę. Po powrocie do domu zjadłem szybko obiad i co? Czas zrobić to co każdego dnia, włączyć komputer i wpatrywać się w ten świecący kolorkami ekran izolujący od reszty świata, która mnie nie rozumie. Po prostu nie mam ochoty na jakąś rozmowę, właściwie to nigdy nie mam na nią ochoty. Z moją mamą nie da się rozmawiać, a z ojcem nie ma o czym. Oni są od stawiania zakazów, nakazów, ewentualnie mogą sobie wymyślić jakiś bzdurny system nagród i kar, który w wieku 15 lat najczęściej zostaje w marzeniach o wspaniałym synu. Tak w ogóle jak na jedynaka przystało to jestem strasznym egoistą, nie wiem czemu nawet, ale słyszę to cały czas od rodziców. „Zero wdzięczności po prostu.” Nie robię tego i tamtego, przecież uczę się nawet nieźle, chodzę do ich kościoła, sprzątam choć mi się zazwyczaj nie chce, a im przeszkadza parę plakatów na ścianie i dźwięki gitary. „Wszyscy są normalni, tylko nie On”

27 luty 2007r.

Spać mi się chce… Właściwie spałem przed chwilą, ale im więcej śpię tym bardziej mi się chce spać. Właściwie po co ludzie śpią? Może źle to ująłem sen sam w sobie jest fajny, ale myśl o drzemce nie dająca spokoju przez cały dzień już taka nie jest. Sen to wyrażanie dwuznaczne, a ja właściwie chciałbym napisać coś o tym drugim znaczeniu. W dzieciństwie miałem masę koszmarów i bałem się spać, ale jeszcze bardziej bałem się siedzieć przy świeczce bo gdzie nie spojrzeć ciemno, szczerze mówiąc nadal się boję ale już mniej. W każdym razie koszmary zamieniły się w zwykłe sny jeśli takie w ogóle istnieją. Wczorajszej nocy miałem śmieszny sen, byłem rycerzem i walczyłem na wojnie, niby mało śmieszne gdyby nie ta krowa zamiast konia. Bitwa była zacięta, właściwie byłem tylko ja i jakiś inny rycerz, ale w głowie tkwiło mi wciąż , że to bitwa ogromnej wojny więc tak musiało być. W każdym razie oddzielał nas mur, taki dość mały, ale my zamiast go obejść (stwierdziłem, że to niewykonalne) rzucaliśmy do siebie granatami. Obudziłem się, gdy… właśnie! Powinien mnie zabić jakiś granat albo drugiego rycerza, może by się księżniczka trafiła a tu ten przeklęty budzik przypominający człowiekowi, że jest tylko portfelem firm produkujących żywność i artykuły codziennego użytku. Eliza zinterpretowała świetnie mój sen, stwierdziła, że walczę z własnym ego, ale nie chcę się do tego przyznać, więc wymyśliłem sobie ten mur. Jestem rycerzem bo mam wysokie mniemanie o sobie, krowa symbolizowała popęd seksualny(?), a te granaty agresję jaka we mnie drzemie. Mało co zrozumiałem, ale fajnie brzmiało w całości. Chudy miał lepsze interpretacje, jego ulubione to: „Idziemy na piwo?” albo „Daj ognia” i człowiek przynajmniej łapał jakiś kontakt z rzeczywistością, a tak mam pełną głowę rozmyślań.

28 luty 2007r.

Dzisiaj tak jakoś smutno było, od rana. Właściwie jak teraz o tym myślę to zawsze dni są z góry przesądzone, można się spierać ale to nie ma sensu, los jest bezlitosny. Chodzi o to, że dzisiaj wszystko szło nie tak jak powinno. Na dobry początek w autobusie dowiedziałem się, że mój kolega jest na detoksie w szpitalu. Miał już nie ćpać odkąd Chudy się zabił, ale widocznie zmienił zdanie, zawiodłem się na nim. Właściwie po dłuższym namyślę stwierdzam, że zawiodłem się na sobie, bo czy spytałem mojego kolegę czy mogę pokładać w nim nadzieję, albo czy mogę mu zaufać? Nie, i w tym sęk, że nikt nie pyta czy może pokładać w nas nadzieję, ufność itd. A jak przychodzi co do czego to mówią „zawiodłem się na tobie”. Jeszcze z takim wyrzutem, jakby to było celowe działanie mające na celu przerwanie przyjaźni lub znajomości, dlatego ja twierdzę, że zawiodłem się na sobie. Mniejsza z tym, większość moich chorych teorii nigdy nie ujrzy światła dziennego, najbardziej bezsensowna to chyba ta o życiu jako grze komputerowej. Chodzi o to, że w tej koncepcji (jednej z wielu, które wymyśliłem) człowiek ma zaplanowany scenariusz działania, może wybierać ale z góry są ustalone odpowiedzi, jeśli jakaś opcja nie istnieje to nie możemy jej wybrać, podświadomie ją ignorujemy. Ten system daje nam tzw. Sztuczną wolną wolę, bo możemy wybierać, ale w pewnym obrębie przez co jesteśmy mocno ograniczeni i tak naprawdę nie mamy żadnego wyboru. Przeciwna wersja świata, którą stworzyłem nazywa się „jestem Bogiem”. W niej natomiast każda decyzja innych zależy od naszej, wszystko jest niby realne, ale możemy to zmieniać podświadomością, nawet uczucia i myśli innych, wtedy też tworzy się masę światów równoległych. Obie teorie są równie bzdurne i śmieszne, ale za myśli nikt nie każe na razie. Wracając do pechowego dnia, wybiłem sobie na wf-ie zęba, dostałem dwie jedynki z geografii, a gdy chciałem odstresować się w domu i pograć na gitarze to pękła struna, w tym samym momencie co ja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sid
Łajdak



Dołączył: 06 Lip 2007
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 10:49, 21 Sie 2007    Temat postu:

Ja mam ochotę aby poszły następne. Nigdy nie czytałem czyichś pamiętników ale ten z chęcią przeczytam. Ciekawe rozważania, prawdziwe i z przesłaniem, mnie się odobiście podoba.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
memento
Wieśniak



Dołączył: 06 Lip 2007
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: ja mam wiedzieć?

PostWysłany: Wto 13:47, 21 Sie 2007    Temat postu:

Hehe to nie jest mój pamietnik, to pamietnik postaci stworzonej na potrzeby tego czegoś:P Trochę przygłupawy gościu, ale się nauczy, już ja o to zadbam;]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sid
Łajdak



Dołączył: 06 Lip 2007
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 18:05, 21 Sie 2007    Temat postu:

memento napisał:
Hehe to nie jest mój pamietnik, to pamietnik postaci stworzonej na potrzeby tego czegoś:P


[link widoczny dla zalogowanych]

:P
A gościu nie jest przygłupawy, po prostu jest prawdziwy, jesteś trochę jak Marek Koterski, ukazujesz bochatera, który para się z codziennością z realną rzeczywistością i myślami, które kłębią się w głowach milionów ludzi ale nikt o nich nie mówi i wszyscy o tym zapominają i to jest fajne moim zdaniem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
memento
Wieśniak



Dołączył: 06 Lip 2007
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: ja mam wiedzieć?

PostWysłany: Wto 19:16, 21 Sie 2007    Temat postu:

Prawdziwość i przygłupawość nie wykluczają sięVery Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kelk
Wieśniak



Dołączył: 07 Sty 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 20:19, 04 Lut 2008    Temat postu: Elfie opowieści

Gnał cwałem, oglądając się za siebie co chwilę aby sprawdzić czy już ogłosili alarm. Nie. Za jego plecami było cicho i spokojnie. Chyba nikt w zamku nie zauważył jeszcze jego nieobecności. Tentent kopyt był głośny i miarowy ,szelest suchych liści co jakiś czas przerywał dźwięk kopyta uderzającego o twardy korzeń starych, łysych drzew zaburzając rytm. Księżyc w pełni oświetlał wąską ścieżkę. Taki galop wymagał od jeźdźca nie lada zręczności i bystrego oka, aby wszystko nie skończyło się upadkiem z konia przez gałąź wdzierającą się na trakt. Jednak Caarel nie na darmo ćwiczył jazdę konną latami na farmie, zanim to wszystko się stało. Otrząsnął się aby pozbyć się tych strasznych myśli. Teraz musi się skupić na ucieczce. Jego głównym celem było jak najszybciej dostać się do Selui. Nie będzie to takie łatwe, za kilka godzin świta, a Alanel długo nie wytrzyma takiej szaleńczej jazdy. Tak długo stał w stajni bez użytku, że stracił kondycję. Był więziony razem ze mną, druh na dobre i na złe. Tylko na nim mogę polegać. Myślał Caarel. Zimny powiew październikowego powietrza chłostał mu twarz, a ogołocone z liści drzewa sprawiały upiorne wrażenie, jakby chciały go zatrzymać. Ta okropna wizja sprawiła, że chciał jak najszybciej wyjechać z tego lasu spiął konia piętami mocniej, na reakcję nie trzeba było długo czekać, Alanel przyspieszył natychmiast. Ta para była tak ze sobą zżyta, że swoje zamiary i potrzeby wyczuwali instynktownie.
Las zaczął się przerzedzać, ogromnie drzewa o upiornych konarach ustępowały miejsca mniejszym i coraz mniej dorodnym drzewom, zmienił ton również odgłos kopyt, zamiast ubitej ścieżki miał pod sobą suche trawy i krzaki. Zaczęło świtać. Niebo z granatu powoli przechodziło w błękit a potem w szarość a pagórkowate przestrzenie spowiła mleczna mgła sięgająca strzemion. Caarel nagle poczuł straszne zmęczenie.
- Powinniśmy znaleźć jakieś miejsce, aby odpocząć. Tej nocy znowu czeka nas wyczerpująca podróż. - powiedział Caarel do konia.
Dla niego nie było w tym nic dziwnego, bo czuł, że Alanel doskonale rozumie każde słowo, które wypowiada jego pan.
Ruszyli przed siebie w poszukiwaniu miejsca nadającego się do odpoczynku, tak, aby ich nikt nie znalazł. Pojechał przed siebie, i po niedługiej przejażdżce znaleźli idealne miejsce.
Zagajnik był mały i umieszczony w dość głębokiej dolinie. Gęsto zarośnięty drzewami przepuszczał nie wiele światła. Wyglądał na bardzo swojsko i roztaczał aurę bezpieczeństwa, obaj to wyczuli. Rosły am głównie graby i lipy o potężnych konarach, ale nie tak nieprzyjaznych jak w lesie , który mijali. Caarel znalazł polanę dla swojego konia. Sam zebrał gałęzie i wykonując kilka skomplikowanych gestów szeptał w dawno zapomnianym języku formułę zaklęcia. Pomiędzy jego dłońmi zaczęły ukazywać się wiązki ognia, coraz większe i gorętsze. Caarel skierował strugę ognia i w jednej chwili podpalił stosik drewna. Jesień tego roku była wyjątkowo sucha i wietrzna. Chciał rozpalić niewielki płomień, aby jednocześnie móc się ogrzać i nie przyciągnąć unoszącą się ponad lasem strugą dymu wydobywającego się z ogniska. Ułożył się do snu modląc się, aby nikt go tu nie znalazł. Gdy tylko przyłożył głowę do posłania z liści i mchu zasnął.


************************************

Selua jesienią zawsze wydawała się Caarelowi wyjątkowo przygnębiającym miejscem a zwłaszcza w czasie jesieni. Pełne przekup ulice i gwar nie wydawały się zbyt przyjaznym miejscem dla elfa takiego jak Caarel. Nie lubił tłoku. Przebywanie pośród większej grupy ludzi przyprawiało go o nieuzasadniony niepokój a wręcz lęk. Jednak starał się przemóc myślą , że i tak musi ją znaleźć. Mimo swojej niechęci Caarel wtopił się w tłum. Wiedział, że już go szukają a szpicle imperium mogą być wszędzie. Tłum był bezpieczniejszy. Pamiętał dokładnie każdą uliczkę tego miasta, więc bez trudu odnalazł tutejsze karczmy. O dziwo, że stały koło siebie ruch w nich wydawał się być taki sam. Różnica między nimi tkwiła w tym, że do jednej uczęszczali ludzie ogólnie szanowani i przeciętni mieszczanie. Do drugiej natomiast bardzo podejrzane osobowości. Selua nie cieszyła się niską stopą przestępczości, co powodowało równomierne rozłożenie klientów na obie karczmy. Oczywiście nieoficjalnie wszyscy wiedzieli o tym podziale, ale nigdy nikt nie powiedział o tym na głos. To kwestia zasad, poza tym taki podział odpowiadał mieszkańcom , gdyż w miarę możliwości zapewniał bezpieczeństwo.
Caarel wybrał karczmę o złej sławie. Miał przeczucie ,że tam będzie większe prawdopodobieństwo znalezienia osoby o którą mu chodziło. Zostawił konia w przeznaczonym do tego miejscu i wszedł do karczmy. Przy wejściu uderzył go zapach ubrań przesiąkniętych potem i alkoholu. Jednak smród nie przeszkadzał biesiadnikom. Pogrążona w półmroku przestrzeń karczmy wypełniał dym z fajek a podłoga była zabrudzona do granic przyzwoitości. Przy barze stał bardzo gruby mężczyzna. Miał przyjazny wyraz twarzy. Caarel podszedł do baru. Z kąta karczmy doszedł go głośny rechot grupy krasnoludów. "Zapewne śmieją się z jakiegoś sprośnego kawału"- pomyślał Caarel. Usiadł na drewnianym krześle przy barze.
- Witaj elfie. - Przywitał go karczmarz.
- Witaj człowieku. Daj mi piwo.
Na krześle obok niego siedziała zakapturzona i przygarbiona postać, przyglądając się jej Caarel nijak nie mógł rozpoznać rasy tego osobnika. Popijał on piwo nic nie mówiąc.
- To dziwak- powiedział karczmarz widząc zainteresowanie w oczach Caarela- przychodzi tu dość często, ale nikt nie wie skąd pochodzi, ani skąd się tu wziął.
- Karczmarzu, pewnie znasz w tym mieście każdego.
- Hmmm.. Selua to duże miasto. Trudno znać każdego.
- Obiło Ci się o uszy imię Rissa z Cahlate??
- Muszę pomyśleć.
Caarel rzucił na stół złotą monetę, która zabrzęczała i potoczyła się przed jego rozmówcę, poczym zatrzymała się przed nim.
- Aaa coś zaczyna mi świtać.
- Nie łódź się więcej nie dostaniesz.- Mruknął mrożącym głosem Caarel.
- No dobra, Rissa to czarodziejka. Mieszka w jednej z kamienic w podejrzanej dzielnicy. Jak wiesz nie jest to typowe dla szanującej się czarownicy. Ona coś musi ukrywać. Nie wiem gdzie dokładnie mieszka. Więc musisz jej poszukać. To wszystko co wiem.- powiedział karczmarz uśmiechając się bez śladu wesołości.


**********************************************

Myśl "jak odnaleźć Rissę" męczyła Caarela bez przerwy. Leżał na pryczy w tanim zajeździe patrząc w sufit. Pokój, który wynajął (o ile ktoś miał tupet nazwać to pomieszczenie pokojem) był wyjątkowo obskurny. Ściany raziły szarością obsypującego się tynku. Jedynymi meblami tutaj był wyjątkowo twardy siennik, w którym już chyba dawno nikt nie wymieniał wkładu i resztki komody wysypane w kącie zapewne po jakiejś ognistej libacji. Smugi światła leniwie sączyły się przez szpary w okiennicach tworząc wzory na ścianie. Caarel próbował skupić się jak najbardziej na swoim problemie. Nic nie przychodziło mu do głowy. Zrezygnowany postanowił zejść na dół i zjeść coś w zajezdni. Schodząc, zauważył przez okno kilka postaci zsiadających z koni. Wszystkie konie były czarne, a ich jeźdźcy ubrani w długie płaszcze z kapturem. Caarel zasiadł przy stole i zamówił posiłek. Nagle z hukiem otwarły się drzwi. Do sali weszło pięciu uzbrojonych mężczyzn, którzy zajęli miejsce przy jednym ze stołów. Mijały minuty a Caarel ukradkiem przyglądał się postaciom. Zauważył, że szepczą oni coś do siebie i wskazują co jakiś czas w jego stronę. Caarel nagle zrozumiał "łowcy głów" i zanim zdążył wstać od stołu został okrążony. Caarel wyjął swój mały, zdobiony sztylet i krzyknął formułę zaklęcia. Rozbłysło oślepiające światło, a Caarel zyskał kilka sekund na ucieczkę. Zwinnie przecisnął się między napastnikami unikając ciosów zadawanych na oślep. Biegł jak najszybciej potrafił. Wsiadł na konia i ruszył. Zaczęło zmierzchać. Caarel kierował się w stronę lasu. Słyszał za sobą pościg. Pewnie za moją głowę wyznaczyli niemałą nagrodę. Wjechał między drzewa. Na całe szczęście las był gęsty. Wjechał na małą polanę i nie patrząc za siebie rzucił zaklęcie więzów. Usłyszał głuchy dźwięk spadającego z konia człowieka. Zostało czterech pomyślał. Puścił wodze i zaczął powiększać kule ognia między dłońmi. Kula była idealnie symetryczna i piękna a zarazem nie bezpieczna i śmiercionośna. Caarel często dla zabawy wytwarzał takie kule, aby móc im się przyjrzeć. Wiązki ognia tańczyły w środku w rytm niesłyszalnej muzyki, którą Caarel wyczuwał. Wiedział, że marnotrawienie mocy dla zabawy jest nieetyczne a mistrz by go skarcił, ale nie mógł się oprzeć. Teraz to, co innego. Robi to w obronie własnej.- Swoją drogą- pomyślał Caarel- Ciekawe, czy ostrzegli łowców głów, o tym, że dzieciak, którego mają złapać rzuca zaklęciami. Uśmiechnął się w duchu, ale zaraz oprzytomniał. Skupił całą siłę woli , aby trafić w przeciwnika mając nadzieję , że Alanel wie gdzie uciekać. Rzucił za siebie ogień, znowu usłyszał spadające ciała i krzyk bólu płonących. Tym razem trafił dwóch. Po chwili obejrzał się za siebie. Kilka metrów za nim gnali oprawcy. Caarel wyjął swój zdobiony sztylet i użył telekinezy. Sztylet lecąc w powietrzu z głośnym, złowrogim świstem za głową Caarela trafił prosto w serce prawie doganiającego go już mężczyznę. Znów usłyszał znajomy mu już dźwięk upadającego człowieka. Przywołał swój sztylet, który przyleciał do niego w jednej chwili umazany krwią. Został ostatni. Caarel zauważył, że jeździec, który za nim goni to kobieta. Pęd wiatru zrzucił jej kaptur, a długie, kasztanowe włosy zaczęły falować wokół jej głowy. O dziwo Caarel zauważył, że w jej oczach nie ma nienawiści i chęci zabijania. Wszedł na sekundę do jej myśli. Zatrzymał się. Utworzył wokół siebie magiczną tarczę i odwrócił się w stronę ścigającej.
-Czego chcesz?- zapytał z prawdziwą ciekawością Caarel- bo wiem na pewno, że nie mojej głowy, widziałem to w Twoich oczach.
-Tak, wiedziałam, że to potrafisz. Wiedziałam, że Cię w końcu znajdę. Nazywam się Rissa czarodziejka z Cahlate. Wiem, że mnie szukałeś chłopcze.- Rissa widząc zdziwienie w oczach chłopca roześmiała się- Przecież jestem czarodziejką, mam swoje sposoby.
- Udowodnij, że jesteś Rissą!- krzyknął Caarel.
-Hmmm- wydała z siebie kobieta- może to Cię przekona. Machnęła ręką i suche liście zaczęły wirować, aż utworzyły trąbę powietrzną wielkości człowieka.
-Tak, teraz widzę, że jesteś czarodziejką, nic poza tym.
- Będziesz musiał mi zaufać.- Uśmiechnęła się drwiąco.
Caarel zaskoczony jej pewnością siebie zaniemówił…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Unholy Tavern - Rpg Online Strona Główna -> Twórczość Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin