Forum Unholy Tavern - Rpg Online Strona Główna Unholy Tavern - Rpg Online
Magiczny swiat Rpg na bazie Warhammera - Forum
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Opowieści

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Unholy Tavern - Rpg Online Strona Główna -> Miejsce dla bohaterów
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JA
PAN I WŁADCA



Dołączył: 26 Cze 2007
Posty: 2221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Skąd: mam wiedzieć??

PostWysłany: Pią 14:30, 06 Lip 2007    Temat postu: Opowieści

Tu dzielcie się swymi opowieściami.

Wędrowcze wysłuchaj historii, której ostatnio byłem uczestnikiem <zamyślenie> Wszystko zaczęło się w karczmie... Karczma jak każda inna. Kręcili się po niej podróżni jak i stali bywalcy. Ja rozmyślałem przy stoliku w rogu, popijając sobie pyszne elfie wino. <wspomina smak wina> Moją kontemplację przerwała jednak grupka poszukiwaczy przygód, która przysiadła się do mnie. Była to trójka mrocznych elfów. Wyglądali na wojowników. Zamówili po kuflu piwa i wyjawili mi powód, dla którego przysiedli się do mnie. Mieli oni bowiem zdobyć dla pewnego kupca skóry z tygrysów, lecz obawiali się, że sami nie dadzą rady. W mieście chodziły plotki, że kiedyś zajmowałem się walką i całkiem dobrze sobie radziłem, więc postanowili zwrócić się właśnie do mnie o pomoc. <dumny> Poprosili zatem bym wspomógł ich wyprawę swoimi czarami. Po chwili dyskusji postanowiłem przyłączyć się do nich. Pomyślałem, że rozprostuje swoje kości, a jak dobrze pójdzie to może nie tylko swoje. <uśmiech> Wyruszyliśmy jeszcze tego samego wieczoru. Po wyjściu z karczmy ruszyliśmy traktem do Brillien. Droga przebiegała początkowo bez problemów. I wtem ujrzeliśmy krasnoluda... <zaduma> Nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego znaleźliśmy się w zasięgu widzenia wroga, który już po chwili szarżował na nas ze swym wielkim toporem. Pomyślałem "hmm... jeden krasnolud przeciwko 3 wojownikom i magowi... nie powinien sprawić nam większych problemów" - niestety myliłem się. <krzywy wyraz twarzy> Bo już po chwili pojawili się następni. Było ich wielu. Oręż starła się w boju. Ich topory z mieczami moich kamratów. Co prawda przeciwnik był silniejszy, lecz my przewyższaliśmy go szybkością i precyzją w zadawaniu ran. Moi towarzysze dzielnie walczyli, a ja ciskałem czarami we wszystkie strony. Zabijaliśmy ich w szybkim tempie, lecz w jeszcze szybszym pojawiali się kolejni. W końcu rozprawili się z moimi kompanami i ruszyli w moją stronę. Starałem się walczyć, lecz było ich zbyt wielu... <smutek> Posłałem jeszcze ognistą kule w ich stronę na pożegnanie a potem użyłem resztek mocy by otworzyć portal, co pozwoliło mi bezpiecznie uciec z miejsca walki. I tak znalazłem się tutaj. Tylko ja ocalałem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adawo
Wieśniak



Dołączył: 06 Lip 2007
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Olkusz

PostWysłany: Nie 11:56, 08 Lip 2007    Temat postu:

Więc powiadasz że wśród tej bandy nie było nikogo prócz krasnoludów ? Do prawdy dziwny przypadek, nigdy nie spotkałem się z banda samych krasnoludów. Zawsze krasnoludy bywają mniejszością wśród takich rzezimieszków...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JA
PAN I WŁADCA



Dołączył: 26 Cze 2007
Posty: 2221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Skąd: mam wiedzieć??

PostWysłany: Nie 12:59, 08 Lip 2007    Temat postu:

Zazwyczaj też radzę sobie z krasnoludami... Tu było coś nie tak... Widziałem same krasnoludy i to w zaskakująco dużej ilości, a ich przygotowanie do walki było zdumiewające!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adawo
Wieśniak



Dołączył: 06 Lip 2007
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Olkusz

PostWysłany: Nie 13:13, 08 Lip 2007    Temat postu:

Hmm... możliwe ów krasnale czekali na twoich kompanów. Kto wie, może zadarli z którym z klanu, i to poważnie... choć to nie w stylu krasnoludów "wypadać z lasu"... <wzdycha>

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JA
PAN I WŁADCA



Dołączył: 26 Cze 2007
Posty: 2221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Skąd: mam wiedzieć??

PostWysłany: Nie 13:20, 08 Lip 2007    Temat postu:

Również nie w moim stylu jest uciekać, ale cóż zdarzają się różne okoliczności, w których nie postępujemy normalnie...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Galendae
Łajdak



Dołączył: 11 Lip 2007
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 14:58, 13 Lip 2007    Temat postu:

Wybrzeże spowiła mgła. Jej gęste ramiona wyłaniały się z morza, oplatając głazy, leżące na plaży. Fale roztrzaskiwały się o nie, zaś światło księżyca nadawało im wręcz mistyczny wymiar, spływając na nie jasną poświatą. Wysokie urwiska stały niewzruszone, smagane zimnym, porywistym wiatrem. Ciemne, lecz przejrzyste niebo mieniło się tysiącami gwiazd. Szum fal rozchodził się dokoła przerywany jedynie wtapiającym się weń głosem rogu.
Dziób statku wbił się gładko w podłoże. Czarna galera rozcinała na dwoje piaszczystą szatę, posuwając się na przód, by w końcu osiąść na twardym gruncie. Smocza głowa wieńcząca dziób okrętu mieniła się, zaś jej oczy płonęły żywym ogniem. Dziesiątki wioseł opadły, zanurzając się w podmokłym, miękkim piasku. Dało się zauważyć lekki ruch na pokładzie. Sylwetki nikły w cieniu.
Nagle jedna z nich wyskoczyła za burtę. Jej nogi zatopiły się po kostki w rzęsistym piasku. Zbroja, pokryta rzędami błyszczących się ostrzy, odbijała światło gwiazd, mieniąc się wraz z każdym ruchem postaci. Miecz przypięty do pasa, skryty w zdobionej pochwie, lśnił niczym opal na tle karmazynowej szaty ciągnącej się za nim. Zamknięty, wyciągnięty w górę hełm, zwieńczony był wybijającymi się w górę, lśniąco białymi rogami, nadając całej postaci płynny, wyrazisty kształt. Rycerz rozglądnął się po plaży. Trwał tak chwilę, po czym unosząc prawą dłoń odwrócił się w stronę statku. Rozległ się głuchy zgrzyt. W niebo wzbił się pomost, by po chwili runąć w dół, przecinając powietrze, z charakterystycznym trzaskiem lądując w wodzie
Nie minęła chwila nim blisko dwudziestu innych, lecz nieco skromniej odzianych żeglarzy znalazła się po kostki w wodzie. Druga dwudziestka została na pokładzie podając skrzynie, których wciąż przybywało.
Kiedy ładunek znalazł się już w bezpiecznym miejscu. Z pokładu wylała się masa żołnierzy, formując się w szeregi. Zbroje lśniły niczym chitynowe pancerze. Po dłuższej chwili szereg ruszył. Zlewając się z pomostu, ustawił murem przed dowódcą, zatykając w ziemię tarcze i czekając cierpliwie na rozkaz.
Dowódca powolnym ruchem ściągnął hełm. Długie, proste włosy spłynęły na ramiona, rozwijając ciemne pasemko splecione w warkocz, wyraźnie kontrastujący z śnieżną bielą włosów. Pełna twarz, charakteryzowała się surowym wyrazem. Błękit oczu odcinał się wyraźnie na tle jego kruczoczarnej skóry. Spojrzał w dal, wzrok kierując w stronę morza, po czym dobywając róg zadął weń ile miał tylko sił. Jego rozgłos odbijał się głębokim echem wśród skał, niknąc gdzieś w oddali.Nieruchome z początku plamy na horyzoncie drgnęły, zaczynając zbliżać się w stronę brzegu. Wyglądało to jakby góry lodowe zwieńczające tą część Morza Północnego zbuntowały się. Nim jednak zbliżyły się do brzegu było już jasne. Z mgły zaczęły wyłaniać się kolejne galery. Przybijając do brzegu, kolejno rozładowywano skrzynie. Dziesiątki pomostów spłynęło oddziałami rycerzy.
Dowódca uśmiechnął się. Najwyraźniej widok tej potęgi napawał jego oczy poczuciem władzy. Dobył róg, by kolejny raz zadać weń z całych sił.
Echo niosło dźwięk rogu dalej niżeli było to za pierwszym razem. Odpowiedź otrzymał szybciej niż się tego spodziewał. Na horyzoncie zapaliło się światło.
Do brzegu zbliżała się ostatnia galera. Trzykroć większa od poprzednich, lecz podobnie jak i one wykonana z czarnego drewna i stali. Dziób zwieńczony smoczą głową, znacznie przewyższał swoje poprzedniczki zaś ogień palący się w jego oczodołach zdawał się widoczny z odległości paruset kroków. Karmazynowy żagiel pozostawał zwinięty, zaś statek napędzany był siłą niewolniczych mięśni. Już z oddali słychać było odgłos bębnów wygrywających do znudzenia ten sam, zabójczy rytm, nadając tempa zawsze, kiedy było to konieczne. Dwie postacie zapalały usadowione w burtach pochodnie. Pokład galery mienił się krwią, zaś całość zwieńczały ozdoby wykonane z białych, powykręcanych kości. Na rzeźbionym, wykonanym z czaszek tronie siedział On.
Karmazynowa zbroja mieniła się jak gdyby skąpana była we krwi. Płytowe rękawice zwieńczały rzędy kolców, które zresztą pokrywały także znaczną część całej zbroi. Długie, białe włosy okrywały z obu stron pociągłą twarz. Czerwone nie posiadające źrenic oczy bacznie śledziły wszystko, co działo się dokoła. Nic nie mogło skryć się przed ich niszczącym spojrzeniem. Emanowała od niego aura śmierci i zniszczenia widoczna niemal i dająca się odczuć w świecie materialnym. Siedział spokojnie na swym tronie, podpierając się na łokciach, z pokładu nadzorując cały wyładunek.
Niżej tronu, u jego stóp, na rozłożonych tygrysich skórach leżały wygodnie dwie nagie kobiety. Niczym dwa dzikie koty pilnujące swego pana. Różowa, delikatna skóra namaszczona była wonnymi olejkami, zaś ich długie, ciemne włosy spływały na ramiona.
Galera zbliżała się do brzegu. Odgłos bębnów ustał. Wszyscy przypatrywali się w milczeniu na zbliżający się statek, który pogrążając w piasku zatrzymał się. Fale uderzały o jego burtę, zaś wiatr kołysał rozciągnięte wzdłuż masztu łańcuchy dobywając z nich charakterystyczny, metaliczny dźwięk. Szeroki, wykończony białymi kośćmi pomost opadł z głuchym trzaskiem w dół. Setki rycerzy, pogrążonych w ciszy skupiło wzrok na władcy, który powstał z tronu. Odrzucając czarną pelerynę w tył ruszył na przód. Pomost zgrzytał pod jego ciężarem, zaś on sam zamaszystym ruchem pozdrowił swych wiernych żołnierzy, gotowych przelewać w jego imieniu krew, bez wahania idąc na pewną śmierć. Wiedział o tym. Znał każdego z nich od dziecka, kiedy to wyrywając ich z rąk rodziców zabierał do swej twierdzy szkoląc na zabójców. Słabi ginęli od razu. Przy życiu zostawali jedynie najsilniejsi. Postępując według tego prymitywnego prawa stworzył niezwyciężoną armię, czekającą tylko na jego rozkazy.
Zbliżał się do końca pomostu, gdzie czekał już jego generał. Ten przyklęknął na kolano korząc się przed Mrocznym Majestatem. Spuszczając głowę, by nie urazić władcy, gdyż nie godził się równać z jego potęgą.
- Bądź pozdrowiony Lordzie Zythiosie – rzekł dowódca, opierając się na dłoni, drugą rękę opierając o kolano.
- Powstań Valnorze – odparł Drow. Jego głos rozbrzmiewał po całej plaży wlewając na nowo strach w serca żołnierzy, których postać Władcy przerażała nawet pomimo czasu, który mu służyli.
Valnor powstał stając obok swego pana, który powolnym, lecz stanowczym krokiem szedł wzdłuż rzędów rycerzy, posuwając się w głąb plaży. Nie przyspieszał kroku poruszając się tempem wyznaczanym przez Zythiosa, wyraźnie zadowolonego z przebiegu całej akcji.
- Dobrze ich wyszkoliłeś generale – chwaląc postawę Valnora, nie odwracał jednak wzroku od lasu rosnącego w oddali.
Dziękuje panie – odpowiedział krótko dowódca.
Zythios rozejrzał się po plaży, jakby czegoś szukając.
- A co z wiedźmami? – zamilkł.
- Nie wypłynęły z nami – głos Generała tracił na sile z każdym kolejnym słowem.
- Dziwki! Kiedy zajmę Nenros same przypłyną skomleć u mych stóp. Każ treserom wypuścić bestie. -
- A co zrobić z niewolnikami panie? – zapytał Valnor, czekając na rozkaz.
- Sądzę, że bestie powinny się pożywić przed bitwą – Zythios uśmiechnął się.
- Tak jest – Valnor kiwnął głową po czym ruszył w stronę okrętów.
Żołnierze wyprowadzili spod pokładu wioślarzy. Niektórzy spędzili pod pokładem rok inni dwa lata. Byli i tacy, którzy wytrzymywali piec lat, lecz większość padała z wycieńczenia już po pierwszych miesiącach. Półnagie, wysuszone ciała wysypywały się na brzeg. Ustawiali się na plaży, ponaglani krzykami drowów. Kiedy już wszyscy znaleźli się na brzegu dano sygnał treserom. Odziani jedynie w skórzane bryczesy, z przypiętym do pasa batem rozpoczęli swój taniec śmierci. Klapy opadły w dol. Dało się słyszeć przerażający ryk dochodzący z pokładu. Z otchłani zaczęły wyłaniać się podłużne głowy, osadzone na długich, wężowych szyjach. Medaliony oczu błyszczały w świetle księżyca, zaś zamknięta, gigantyczna paszcza skrywała rzędy ostrych jak brzytwa zębów. Głowy wiły się, wychodząc po trzy z każdego pokrytego grubą łuska korpusu, opartego na czterech przypominających kolumny kończynach. Długi zakończony kolcem ogon rozgrzebywał piasek na boki tworząc tumany kurzu niesionego wiatrem w stronę morza. Bestie ruszyły w stronę niewolników.
Ci, którzy mieli na tyle sil rzucali się do wody, próbując odpłynąć jak najdalej, lecz zmęczenie brało nad nimi górę. Słona woda dostawała się do ran potęgując ból. Coraz więcej ciał zaczęło unosić się na tafli, niknąc gdzieś w oddali. Można było jednak dostrzec spokój na twarzach topielców, niesionych wgłęb morza. Śmierć, która zabrała ich dusze, przyniosła im wolność.
Słabsi oraz starcy zostali na brzegu czekając na straszliwa śmierć. Niektórzy modlili się do swych bogów, inni przeklinali ich. Niektórzy krzyczeli, by zabić strach, lecz każdy z nich wiedział ze to już koniec. Rozległ się głuchy zgrzyt. Przedstawienie rozpoczęło się. Kolejni mężczyźni zostali wyrywani z grupy i rozszarpywani na strzępy. Kawałki ludzkiego mięsa znikały w paszczach bestii . Zmasakrowane ciała rzucane były w piach, niektóre jeszcze drgały, nim resztki życia uleciały z nich wraz z ostatnim oddechem. Plaża stała się czerwona od krwi. Kolejne ciała upadały bezwładnie potwornie okaleczone. Ci, którzy mieli więcej szczęścia ginęli od razu, inni umierali powoli, widząc jak bestie pożywiają się ich kończynami. Płaszcze ludzkiej skóry unosiły się na wietrze, zaś krzyk agonii setek nieszczęśników niósł się wzdłuż plaży, odbijając się echem wśród nabrzeżnych skal.
Treserzy ponaglali bestie uderzeniami bata, tańcząc jakby pod wpływem narkotyku w rytm lamentów oraz krzyku ginących.
Żołnierze wstali niewzruszeni, pomimo próśb oraz błagań o skrócenie cierpień, o dobicie rannych. Litość? Skrucha? Nie tego ich uczono. Jedynie cierpienie i siła przyniosą im zwycięstwo.
Scena opustoszała. Krwawy spektakl zakończył się. Zwierzęta odeszły zostawiając jedynie resztki nad, którymi zaczęły krążyć zżeracze padliny.
- Lordzie Zythios jesteśmy gotowi – zameldował zniecierpliwiony generał chwytając odruchowo za róg.
Mroczny Władca spojrzał na swą armię, której potęga napalała go dumą. Odwróciwszy się, wzrok utkwił na malującym się w oddali mieście. Jego oczy rozpaliły się żarem nienawiści i zniszczenia.
Valnor dobywszy róg zadął wen ile sil. Rozległy się odgłosy bębnów. Armia ruszyła


mam nadzieje ze podzielicie sie ze mna uwagami... jest to wlasciwie dopiero I rozdzial ksiegi ktora mecze juz zbyt dlugo...jak na razie dobilem do trzeciego i praca stanela... korekty prowadzone przez Andrzeja Pilipiuka i Romana Pawlaka...lecz wciaz cos jest nie tak ;D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nightwolf
PAN I WŁADCA



Dołączył: 26 Cze 2007
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 18:52, 13 Lip 2007    Temat postu: re

Opowiesc ciekawa.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Spock
Opiekun miasta



Dołączył: 01 Gru 2007
Posty: 1292
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Skąd: Rumia

PostWysłany: Nie 22:30, 02 Gru 2007    Temat postu:

A teraz opowiadanie, które jest zarazem historia mojej postaci.

Siedząc na dachu jednego domów rozmyślał o swoim dotychczasowym życiu.
Nie znal swoich rodziców, najprawdopodobniej nie żyli. Został zabrany przez Bractwo Assassin’ów, gdy był jeszcze niemowlęciem. Nauczono go biegać bezszelestnie zanim większość dzieci w jego wieku nauczyła się w ogóle chodzić. W wieku 7 lat potrafił przemieszczeń się po mieście nie będąc zauważonym nawet przez innych mieszkańców zaułków. W wieku 10 lat trafiał sztyletem w środek tarczy 9 na 10 razy. Dla jego nauczycieli było to jednak za mało. Za to jedno pudło zbierał potworne baty, nauczono go jednak jak znosić ból, lekceważyć go a nawet wykorzystywać. W wieku 14 lat potrafił pokonać prawie każdego korzystając ze swoich sztyletów. Gdy miał 15 lat przyszedł czas na egzamin, a zadanie: „Zabić herolda na środku placu miejskiego nie będąc zauważonym”. Nic szczególnego, ciemna uliczka, odległość tylko 20 metrów, sztylet do rzucania, trafia idealnie w podstawę czaszki, szybka śmierć. Potem ucieczka w ciemne zaułki zanim ktoś zastanowi się skąd nadleciała śmierć. W nocy wielka ceremonia z 13 osób, które przystąpiły do egzaminu tylko 2 przeżyły, jak co roku. Co z pozostałymi? O tym się nie mówi, to nie ważne. Pewnie za parę dni ktoś znajdzie ciała w zaułkach. Teraz liczy się tylko fakt, że żyje i przeszedł próbę. Jest pełnoprawnym członkiem Bractwa. Kto wtedy zdał z nim? Ashaya del Torris, ładna dziewczyna, może mogli byśmy…Nie! Nie można mieć żadnych uczuć i emocji, kodeks zabrania. Karą za okazywanie emocji jest śmierć! Ale wracając do ceremonii, właśnie wtedy zrobiono mu ten tatuaż na prawym nadgarstku. Czaszka przebita sztyletem, symbol Bractwa. Co było dalej? Na początku było łatwo, tu baron tam możny kupiec. Zero śladów czy świadków. Aż 3 miesiące temu zlecono mu to zadanie. Misja specjalna, długo terminowa. Zapowiadało się łatwo: młoda czarodziejka, zauroczyć, zdobyć informacje, zabić. Pierwsze dwie części faktycznie były proste, ale potem pojawiły się komplikacje. To dziwne uczucie, gdy jest blisko niej, gdy patrzy w jej oczy. Co to jest? Czy to miłość? Nie to nie może być to! Przecież on nie ma uczuć! Nigdy nie miał. A jednak teraz nie może jej skrzywdzić. Nie potrafi! Wie co zrobić, powie jej prawdę, wszystko jej powie. O tym kim jest i co mu rozkazano, a potem uciekną, przed Bractwem, przed tymi kłamstwami. Tylko czy ona zrozumie? Nie ma co się zastanawiać. Trzeba iść i jaj wszystko powiedzieć.
Mężczyzna podniósł się i zeskoczył z dachu na pusta uliczkę. Pobiegł szybko do domu czarodziejki. Gdy dotarł na miejsce otworzył drzwi i wszedł do środka. Dziwne wydało mu się, że jest ciemno, Przecież Lili powinna być w domu. Gdy usłyszał hałas dochodzący z piętra wyciągnął broń i wbiegł po schodach. Czarodziejka stała pod ścianą przeciwległą do schodów a na prawo od niej w odległości paru metrów stała postać w ciemnym płaszczu. Mężczyzna od razu poznał, że to ktoś z Bractwa.
- Co ty tu robisz? – zapytał
- Spokojnie Khalidzie. Przyszedłem sprawdzić, czemu jeszcze nie wróciłeś i zamiast ciebie zastałem tu ją. I to na dodatek żywą i mającą się nieźle. – postać w płaszczu zbliżyła się o krok do Khalida – Opowiedziałem jej wszystko o tobie bo chyba sam zapomniałeś to uczynić.
- Czy to, co powiedział o tobie ten człowiek jest prawdą? – zapytała czarodziejka drżącym głosem
- Obawiam się, że tak najdroższa – odpowiedział Khalid – miałem ci to wszystko powiedzieć, wyjaśnić.
- No dalej, kończ te farsę – powiedział zniecierpliwionym głosem drugi zabójca – Zrób to szybko a nie powiem radzie, co tu zastałem. No chyba, że wolisz abym ja to zrobił?
Gdy Khalid usłyszał te słowa cisnął jednym sztyletem w zabójcę i ruszył za nim. Mężczyzna z łatwością odbił nadlatujące ostrze, ale nie spodziewał się tego co nadlatywało za nim: sztylet trzymany przez Khalida wbił się w jego skroń. Nie usłyszał nawet odgłosu sztyletu wbijającego się w ścianę, nie zdążył, był już martwy. Khalid wyciągnął broń ze skroni mężczyzny i Wytarł w jego płaszcz, po czym wstał i odwrócił się w stronę czarodziejki.
- Lili przepraszam, że tak wyszło – zrobił krok w jej stronę – nie chciałem tego.
- Nie zbliżaj się do mnie! – wrzasnęła dziewczyna i zaczęła wykonywać gesty jakiegoś czary – Ty morderco!
- Nie! Czekaj! To nie tak jak myś… - nie zażył dokończyć zdania, nie zdążył wykonać uniku. Zdążył tylko obrócić głowę w prawo, po czym potężna energia magiczna rzuciła nim o ścianę. Czuł potwornym paraliżujący ból na lewej stronie twarzy, a potem była już tylko ciemność. Gdy się ocknął zobaczył, że leży na kamiennym stole w siedzibie Bractwa. Był przykuty. Stało nad nim kilku mężczyzn. Kilku z nich to członkowie rady, ale jednego nie znał. Ten obcy był ubrany w szatę arcymaga.
- Nareszcie się ocknąłeś – powiedział jeden z członków rady – Pewnie wiesz, że karą za zdradę jest śmierć. Ale uznaliśmy, że śmierć nie jest dla ciebie żadną karą, dlatego wymyśliliśmy inną. Wymażemy ci wszelkie wspomnienia. I naznaczymy na twojej zdrowej części twarzy znakiem, który rozpoznają członkowie naszego zgromadzenia na całym świecie. Już teraz wyglądasz jak nieboszczyk a mag zapewnił nas, że jego odbierający pamięć czar spowoduje kolejne zmiany twojego wyglądu. Więc nikt nie będzie chciał mieć z tobą nic wspólnego. – po tych słowach człowiek zaczął odchodzić, zatrzymał się jednak po chwili i dodał – A jeśli chcesz wiedzieć, to ta twoja czarodziejka jest martwa. – obrócił się do maga i powiedział – Mistrzu możesz zaczynać. Nie zapomnij tylko, że ma cierpieć.
Mag podszedł i zaczął swoje sztuczki. Potworny ból. Ból nie do zniesienia. Khalidowi wydawało się, że te tortury trwają wieczność. Aż nagle stracił przytomność.

Budzi się nagle w jakimś lesie, ale gdzie on jest? Kim jest? Nic nie pamięta? W pamięci znalazł imię Khalid. Czy to jego imię? I jeszcze jedno imię Lili. Kto to taki? Co teraz powinien zrobić? Co dalej? To co dalej jest już inna historią…


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Spock dnia Czw 21:05, 06 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JA
PAN I WŁADCA



Dołączył: 26 Cze 2007
Posty: 2221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Skąd: mam wiedzieć??

PostWysłany: Nie 23:37, 02 Gru 2007    Temat postu:

Twoja przeszłość wydaje się ciekawa, mam nadzieje, że twoje dalsze poczynania, których będziemy świadkami okażą się równie interesujące...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Diuk
Opiekun miasta



Dołączył: 28 Cze 2007
Posty: 1292
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Skryty w mroku...

PostWysłany: Pon 18:59, 03 Gru 2007    Temat postu:

wreszcie miałem czas przeczytać twoją historię i jest jak dla mnie imponująca...już nie szukałem błędów, ale chłonąłem wszystkie słowa jak gąbka bo to wydało się dla mnie ważniejsze;]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Solve
Arcymistrz



Dołączył: 01 Gru 2007
Posty: 993
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: Kraina Zgromadzenia

PostWysłany: Pon 19:41, 10 Gru 2007    Temat postu:

Nie no zamieszcze jedno opowiadanie :P Tylko proszę nie oceniajcie aż tak źle bo to początki "mlodego" eRPeGowca xD no to tak :

Deszczowa, zimna noc. Oni idą dalej, monotonnym, powolnym krokiem na jaki może sobie pozwolić duża wataha wyczerpana trzydniową podróżą ludzi. Dokucza im chłód przeszywający ich pokaleczone ciała, owinięte podartymi skrawkami znalezionych szmat. Grupa licząca sto pięćdziesiąt osób, wygnanych z osady rzemieślniczej za uprawianie nekromancji i wyznawanie kultu Shlanesha, wędruje w kierunku jedynej swojej nadziei, miasta Dion. Licząc na zaakceptowanie społeczeństwa i zapewnienie przyszłości swoim dzieciom, wędrują od miesiąca poprzez bezdroża Ansalonu. Ich przywódca Lorac wyróżniający się inteligencją i przedsiębiorczością, jako jedyny z kręgu Czarnej Mocy za życia Mrocznego przeżył napaść na kurhan zamieszkiwany przez jego obecnych poddanych.
Pochodzi on z dobrej rodziny mającej względy w radzie miasta. Brat jego Alanor, wyrzekłszy się swojego rodu, stracił szacunek w oczach najbliższych, wyruszył służyć władcom kraju i ślad po nim zaginął. Jego obie siostry opuściły dom. Mieszkają teraz na zamku Aden pracując jako pokojówki, co jest wielkim zaszczytem dla przeciętnej rodziny. Jego rodzice zostając w nękanym chorobami miasteczku, umarli tak jak i większość jego mieszkańców . Po ciągłych falach zarazy i śmierci rodziców, młody jeszcze wtedy Lorac zamknął się w sobie i zaczął studiować dawne zwoje. Zwoje te należały do jego przodków, dotyczą one wszelkich chorób i zaraz. Legenda głosi, że istnieje wioska prześladowana chorobami, w której tylko jedna osoba przeżyje. Będzie nią młodzieniec z przeciętnej rodziny. Kiedy wszystkie już szczegóły wskazywały właśnie na niego, zaczął zgłębiać tajniki zakazanego kultu aby zapobiec rozpowszechnianiu się choroby.
Kiedy ciemność uległa pod pierwszymi promieniami słońca, na horyzoncie widniały ruiny. Z daleka pałała od nich groza, której sile nikt nie mógł się oprzeć. W miarę zbliżania się poczucie niebezpieczeństwa wzrastało. Słońce przebijające się poprzez wierzchołki drzew nadawało przerażający półmrok całemu otoczeniu. Trakt handlowy, teraz już ścieżka, którą podążali w latach swojej świetności była często używaną drogą. Prowadziła ona kiedyś do niewielkiego miasta stojącego na szlaku handlowym, obecnie są to tylko pozostałości większych budowli. Przed wejściem widnieje, na małej zardzewiałej tabliczce, napis głoszący dawną nazwę miasta, Kuźnia dusz. Kiedy nadeszło południe cała grupa podążyła na niegdyś uczęszczany plac handlowy. Każdy pożywił się zebranymi po drodze jagodami i ja jabłkami. Gdy wszyscy cieszyli się chwilą odpoczynku i zapomnieli o strachu, Lorac dręczony lękiem i ciekawością zaczął zwiedzać ruiny. W drodze do największej niegdyś budowli powietrze zaczęło się ochładzać. W momencie przekroczenia progu budowli, dojrzał w ciemności ruch. Dobył sztylet i z wrodzoną czujnością postąpił kilka kroków w głąb mroku. Nagle usłyszał ryk za sobą i w tej samej chwili padł na ziemie przygnieciony ciężarem potężnego mutanta. Kiedy dostrzegł kątem oka atakującego, spostrzegł ze jest to minotaur o obłąkanym wyrazie twarzy. Po chwili niepewności stwierdził ze napastnik jest nieżywy i wyswobodził się spod bezwładnego ciała. Kiedy mrok rozstąpił się pod wpływam światła jakie daje zapalona pochodnia dostrzegł młodą kobietę z łukiem w ręku i strzale wymierzaną w niego, na napiętej cięciwie. Jedna strzała tkwiła już między łopatkami minotaura, i w tym momencie Lorac domyślił się zaistniałej sceny. Kiedy dziewczyna zobaczyła przerażoną minę zakrwawionego mężczyzny dostrzegła w nim sprzymierzeńca. Teraz kiedy odnaleźli w sobie sojuszników przychodzi im walczyć przeciw bandzie minotaurów w ciemnych i zimnych ruinach niegdyś wspaniałej biblioteki.
Po wydaniu niezidentyfikowanego odgłosu przez minotaura, o czerwonej sierści wyglądającego na ich przywódcę, jedna z bestii doskoczyła do zdezorientowanego mężczyzny i jednym ruchem przecięła powietrze nad jego głową. W tej samej chwili Lorac nie zdradzając nic swoim wyrazem twarzy, ruszył jednym susem do pozostawionego topora przez martwego już pomiotu chaosu. W momencie kiedy się odwrócił usłyszał świst i spostrzegł ze jego napastnik pada na ziemie z dwiema strzałami w gardle. Następny minotaur ginie poprzez ciecie toporem. Trzy strzały wystrzelone z ręki Mirandy zostały sparowane toporem bestii o czerwonej sierści. Kiedy Lorac zmagał się z dwoma innymi przeciwnikami do biblioteki wbiegł rozpędem jego przyjaciel, Rufus. Widząc zaistniała sytuacje dobył po chwili dwóch krótkich mieczy i ruszył na minotaura, który biegł w stronę dziewczyny wymachując toporem. Dwoma cięciami zranił swojego przeciwnika i powalił na ziemię. Dzieła dokończyła jego towarzyszka Miranda jednym celnym strzałem. Kiedy walka zakończyła się Rufus oznajmił że prawie cały obóz został otruty. Wszyscy byli głodni i jedli tyle ile zdobyli pożywienia, jednak to była ich zguba. Rufus jako jedyny nie jadł posiłku ponieważ przeczuwał zagrożenie, ostrzegł pozostałych lecz oni nie zwracali na niego uwagi.
Kiedy cala trójka postanowiła pochować ciała swoich towarzyszy nastąpił już zmrok. Jedyna nadzieja odnowienia kultu w mieście Dion legła w gruzach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Trip
Najemnik



Dołączył: 29 Gru 2007
Posty: 350
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: z zadupia

PostWysłany: Pon 23:31, 31 Gru 2007    Temat postu:

Taka tam opowieść...:

Siądź wędrowcze i posłuchaj mnie uważnie. Wszystko co teraz usłyszysz jest przestrogą dla ciebie i dla twoich przyjaciół. Też kiedyś byłem młody i butny. Imponowała mi siła, waleczność, odwaga. Zawsze z zapartym tchem słuchałem opowieści bajarzy o walecznych templariuszach walczących w imię Ulryka, o dzielnych krasnoludach broniących swoich kamiennych twierdz, o nieustraszonych Kislewczykach, dla których walka z chaosem to chleb powszedni. Jakże byłem głupi! Nie zdawałem sobie sprawy co mnie czeka.

Gdy byłem w twoim wieku, postanowiłem zaciągnąć się do imperialnej piechoty. Przeszedłem krótki szkolenie. Zbyt krótkie. Wkrótce po szkoleniu, mój oddział wymaszerował na północny zachód, w zimniejsze rejony Middenlandu. Mieliśmy tam dołączyć do armii grafa Borysa Todbringera. To wtedy w mojej głowie narodziły się marzenia o wielkiej chwale i potędze, jaką zdobyłbym walcząc u tak znakomitego dowódcy. Niestety nie dane mi było poznać grafa. Nie minęły trzy dni, odkąd wyruszyliśmy, a już wpadliśmy w zasadzkę. Pamiętam to jak dziś. Była zima, panował przenikliwy mróz, a zapasy gorzałki już się nam skończyły. Szliśmy przez ciemny las, brodząc w głębokim śniegu. Nagle, ze wszystkich stron rozległy się bojowe okrzyki goblinów. Byli wszędzie. Atakowali zaciekle niczym psy. Wtedy zrozumiałem czym jest walka. To śmierć, zagłada, jęki konających. Widziałem, jak jeden za drugim giną moi towarzysze. Byłem młody, nie umiałem walczyć, ale ciąłem moją halabardą na lewo i prawo i widziałem jak zielonoskórzy padają jeden za drugim. Ale szczęście się skończyło. Los sprawił, że stanąłem twarzą w twarz z obrzydliwym orkiem, o poznaczonej licznymi szramami twarzy. Jego wielki, oburęczny topór przeciął drzewce mojej halabardy niczym zapałkę, po czym uderzył mnie tak silnie, że z straciłem przytomność. Gdy się obudziłem, ujrzałem pochylającego się nade mną, wysokiego człowieka w długich, kapłańskich szatach, mieniących się wszystkimi znanymi mi kolorami. Rzekł on do mnie: “Wstań Jurgenie Klansch. Wstań i ciesz się swobodą życia i wyboru. Pan Zmian zdecydował się zmienić twój los. Bądź mu za to wdzięczny.” Rozejrzałem się wokół. Wszędzie leżały trupy, zarówno moich towarzysz, jak i moich wrogów. Pomyślałem, jak potężny musi być ten bóg, który ocalił mnie od niechybnej śmierci. Kapłan odwrócił się i zamierzał odejść, lecz ja rzekłem: “Zaczekaj, nie odchodź. Chcę być wyznawcą twojego boga.” Usłyszawszy te słowa kapłan odwrócił się i nieznacznie się uśmiechnął. Przemówił: “A więc chodź za mną”

Razem szliśmy wiele dni i wiele nocy. Przez ten czas poznałem mojego boga. Kapłan, który nie chciał zdradzić swojego imienia, opowiadał mi o Losie i Przeznaczeniu, Przeznaczeniu które jest dla słabych, gdyż silni mogą je zmieniać. Opowiadał mi o Prawdzie, tej Prawdzie, którą nie dane jest poznać zwykłym szarym ludziom, a jedynie wyznawcom Pana Zmian. Byłem zafascynowany tymi opowieściami, tak jak kiedyś zafascynowany byłem opowieściami o sławnych wojownikach. W końcu doszliśmy do przedziwnej, kamiennej świątyni, która ciągle zmieniała swój kształt, raz przybierając postać złowrogiej, czarnej twierdzy, raz skromnej kaplicy. Tam poznałem innych kapłanów, gotowych w swym fanatyzmie zginąć za Tzeentcha, jak nazywali swego mrocznego pana. Wkrótce po przejściu szeregu dziwnych, bluźnierczych rytuałów, zostałem mianowany na Akolitę Tzeentcha. Pan Przemian okazał się niezwykle łaskawym bogiem i ciągle, niemal namacalnie czułem jego moc. Dzięki łasce mego boga, odkryłem w sobie zdolności, o których nawet wcześniej nie śniłem. Potrafiłem czytać w myślach, zmieniać postrzeganie ludzi, wpływać na ich umysł. Dzięki wywarom z Kamienia Przemian (zwanego spaczeniem) i dziwnych roślin, przywożonych aż z tropikalnych dżungli Lustrii, zyskałem wizje, objawiające mi przyszłość Starego Świata. Już wkrótce nasza religia miała wyprzeć wszystkie inne. Tymczasem stałem się zaufanym pomocnikiem mojego duchowego ojca i zacząłem być wysyłany na różne misje, w całym Imperium. Moje działania zawsze były subtelne jak mój mroczny pan: oddziaływałem na moje ofiary za pomocą sugestii, raz przekonując lokalnego władykę w Talabeklandzie o słuszności naszej sprawy, raz podjudzając tłuszczę do wystąpienia przeciw cesarzowi w Altdorfie. Byłem zdolny i bardzo szybko piąłem się po kolejnych szczeblach kariery, zostając w końcu pełnoprawnym kapłanem. Lecz w końcu nadszedł i mój kres. Pewnego jesiennego dnia, miałem wizję- Tzeentch objawił mi zagładę naszego bractwa. Zaniepokojony, udałem się, aby opowiedzieć o tym memu przełożonemu. Ten zupełnie się tym nie przejął i stwierdził, że nic złego nie może nam się stać, gdyż ochrania nas moc Pana Zmian. Pomyślałem sobie jak zaślepiony w swoim fanatyzmie jest ten kapłan, ale nie mogłem nic na to poradzić. Nie minęły trzy tygodnie, odkąd moja wizja sprawdziła się. Naszą świątynię ukrytą głęboko w lesie, odkryli łowcy czarownic i sprowadzili na nas imperialne wojsko. Zamknęliśmy się w świątyni i broniliśmy, lecz ja wiedziałem, że i tak nastąpi zagłada. Po czterech dniach z niewiadomego powodu moce nas opuściły. Bez pomocy naszego boga nie mogliśmy już stawiać oporu. Wkrótce, do świątyni wdarł się oddział landsknechtów z Middenheim. Wyrżnęli wszystkich kapłanów, mnie ciężko ranili. Udało mi się uciec, bo jakiś opętany łowca czarownic kazał mi rozgłosić wieść o porażce wszystkim potęgom chaosu. Gdy uciekałem, straciłem poczucie czasu, ale w końcu pół żywy dotarłem tutaj, do tej gospody, leżącej na szlaku z Middenheim do Salzenmund. Dobrzy ludzie wyratowali mnie, a że miałem przy sobie trochę złota, karczmarz zaoferował mi tutaj pokój. Co za ironia losu - gdyby ci ludzie wiedzieli kim przedtem byłem, zaraz by mnie zabili. Teraz już nie zostało mi wiele życia, a brak mikstur z Kamienia Przemian daje o sobie znać. Z dawnych dni pozostał mi tylko rytualny sztylet, który ostatni raz użyję. Zanim jednak to zrobię, musisz mi coś obiecać, nieznajomy wędrowcze. Rozgłoś wieść o mnie, komu tylko możesz. Spraw żeby nie popełnili tego samego błędu co ja. A teraz żegnaj, muszę ostatni raz pomówić z moim bogiem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Trip dnia Pon 23:32, 31 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Unholy Tavern - Rpg Online Strona Główna -> Miejsce dla bohaterów Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin